Historia łączy pokolenia

Prezentujemy pracę Katarzyny Mandes nagrodzoną w konkursie „Spotkania pokoleń”. Autorka jest uczennicą Liceum Ogólnokształcącego im. Henryka Sienkiewicza w Warszawie. Mieszka w Grodzisku Mazowieckim. Interesuje się literaturą, podróżami, dziennikarstwem, fotografią. Była zaangażowana w projekt „Book Morning Library” realizowany przez Bibliotekę Publiczną w Grodzisku Mazowieckim. Redaguje gazetkę literacką „Biblioteczne Co Nieco”. Współpracuje z „Bogorią”. Gra na gitarze, opiekuje się zwierzętami.

 

Babcia jest jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Nawet gdy jeszcze pracowała zawodowo jak byłam mała, zawsze znajdowała dla mnie wiele czasu. To też właśnie jej, oprócz rodzicom, zawdzięczam cudowne dzieciństwo. Babcia jest trochę rodzicem, trochę nauczycielem i trochę najlepszą przyjaciółką. Dzięki niej jestem tym, kim jestem. Spędzałyśmy razem całe dni ucząc się nowych rzeczy i poznając świat. To co przeżyłyśmy razem, wspólne historie, przygody, nieustające śmiechy i radość, zawsze zostanie już nasze. Już od najmłodszych lat zabierała mnie na długie spacery po naszym mieście opowiadając różne historie. Grodzisk zna bardzo dobrze, bo tutaj się urodziła i wychowała.

– Moi rodzice pochodzą z Kazimierza Dolnego, ale ja urodziłam się już tu w Grodzisku. Moja mama, Henryka, przyjechała tutaj w 1939 roku, do stryjka – dziadka Piotra Grzyba. Miała wtedy 11 lat i bardzo chciała zmienić coś w swoim życiu, bo w Kazimierzu musiała bardzo ciężko pracować. Mieli tam duże gospodarstwo i trzeba było pomóc starszym w codziennych pracach. Takie były czasy. Mama była bardzo szczęśliwa, ponieważ Grodzisk był wtedy dobrze rozwiniętym miastem w porównaniu z Kazimierzem. Było tu wiele możliwości – mogła też chodzić do szkoły. Gdy wracała  czasem do rodzinnej wsi, aby odwiedzić bliskich, poznała mojego tatę, Mieczysława Kobiałkę. Przyjechali tutaj razem i wzięli ślub. Mama urodziła pierwszego syna Zygmunta, lecz zmarł, gdy miał 8 miesięcy, w 1945r., a w 1947 r. urodziłam się ja – Urszula Zalewska (z domu Kobiałka). Dwa lata później urodziła się moja siostra Ania i po 10 latach Danusia.

Babcia wielokrotnie opowiadała mi o swoich korzeniach, powracając wspomnieniami do Kazimierza Dolnego. To była jej druga mała ojczyzna, lecz sercem zawsze była w Grodzisku. Uwielbiam wyjeżdżać w babci rodzinne strony, bardzo dobrze znam tamte okolice. Przechadzałyśmy się kiedyś wąskimi uliczkami wokół kazimierskiego rynku, a babcia opowiadała mi różne historie, jak to kiedyś było… Jednak Grodzisk pamięta o wiele lepiej.

– Mieszkałyśmy wtedy na ul. Szkolnej 6. Był to wielki i zabytkowy dom z gankiem pod filarami, piecami kaflowymi, a drzwi dwuskrzydłowe prawie pod sam sufit. Przy nim mniejsza chatka, zabudowania gospodarcze, a obok średnie budynki lokatorskie. W naszym ogrodzie, od strony ulicy, była też zadaszona kapliczka z Matką Boską, która teraz stoi na starym cmentarzu, na grobie dziadka Grzyba. Też było to znane i ważne miejsce dla okolicznych mieszkańców, którzy się obok niej zatrzymywali i przynosili kwiaty.

Nasza posesja sięgała od rogu ul. Szkolnej i Armii Krajowej (teraz, gdzie znajduje się sklep spożywczy, kiedyś był stawik i drewniana stróżówka, w której dziadek często pilnował całej posesji) i dochodziła prawie do ul. Skargi. Tam rosły wielkie choinki, na których miałyśmy zawieszone huśtawki, a obok znajdowała się stajnia, a w niej nasz koń. Był potrzebny, aby jeździć na targ z owocami z naszego sadu. Ogród był piękny i ogromny, z tego co pamiętam. Dziadek sam zrobił też specjalną suszarnię owoców, gdzie mogliśmy suszyć śliwki, gruszki, jabłka – to było bardzo pracochłonne zajęcie. Byłam najstarsza z rodzeństwa, więc musiałam pomagać rodzicom i dziadkom. Gdy ostatnio robiłam kompot z suszu na święta, tak pachniało, że przypomniałam sobie pracę w suszarni. Bardzo dużo pamiętam, wspomnienia są wieczne i… piękne. Dziadek zawoził rano owoce na targ i je sprzedawał – takie były czasy. Mieliśmy wielki sad, z którego mogliśmy wyżyć. Dawał nam jedzenie, ale też pieniążki. Hodowaliśmy też kury różnych gatunków. Kiedy byłam starsza brałam koszyk, chodziłam po drzewach i zrywałam przeróżne owoce. Bujałam się z ptakami na czereśniach… ach, to były czasy. Nie było drzewa, na które nie weszłam. Wszystko kiedyś smakowało inaczej…

Często przy różnych okazjach wracamy do starych czasów, czasem znajdujemy jakieś pamiątki, które wiążą ze sobą wspaniałe historie.

– Dziadek był bardzo pomysłowy i zdolny – sam uplótł wóz z wikliny, czapki, koszyki, robił przeróżne rzeczy. Grał też na mandolinie, a mój tata na skrzypcach. Byli bardzo znani w Grodzisku. Mieliśmy wielu znajomych… Nawet dzisiaj, gdy idę do sklepu, zawsze trafi się jakaś znajoma osoba. To niezwykle miłe…

Pewnego roku dziadek stracił jedną nogę, bo kopnął go koń. Chodził o kulach, ale wpadł na wspaniały pomysł i zrobił sobie sam protezę z wikliny, którą wyszył materiałem i przyczepił szelki. Kiedyś przyszedł do kuchni o kulach, ale na dwóch nogach, wszyscy się zdziwili. Prawie nie było różnicy. Dla niego nigdy nie było problemów i rzeczy niemożliwych.

W tamtych czasach większość rzeczy wydaje mi się łatwiejsza. Nie było wielu możliwości, tak jak teraz, ale było za to dużo czasu, więcej zieleni, drzew, a wszyscy byli bliżej natury i żyli z nią w zgodzie. Nie było internetu, facebooka, ani smartphonów, ale za to były prawdziwe przyjaźnie i setki godzin spędzonych na dworze, wspólnych spacerach i rozmowach. Nie było tego pośpiechu i zamieszania cywilizacyjnego. Jednak okazuje się, że nie wszystko da się kupić za pieniądze.

– W 1983 roku przeprowadziłam się do bloku na ul. Armii Krajowej. Jeszcze  w połowie ul. Szkolnej stoi stara lipa, która rosła koło wejścia na naszą posesję, gdzie na stelażach z drewnianych bali rosły winogrona. Do dzisiaj wisi tam stara tabliczka z numerem naszego domu. Bardzo dobrze to miejsce widać.

Na podwórku znajdowała się też studnia z żurawiem. Okoliczni sąsiedzi przychodzili czerpać z niej wodę, która, jak mówili, była najlepsza i najczystsza w okolicy.

Stary ogród był bardzo duży, także jak dziadek Grzyb zmarł w 1958 r. to majątek się podzielił, kiedy przyjechali kuzyni. Nam został kawałek ogrodu i duży dom. Zaczęła funkcjonować grodziska Spółdzielnia Mieszkaniowa, więc wszystko zostało sprzedane, a na posesji zaczęli budować bloki, gdy zaczął się stan wojenny. Najpierw został na środku duży dom, gdzie mieszkałyśmy z rodzicami, a wokół trwała budowa.  Każdy zrywał z ogrodu to co chciał – wszystko było zniszczone. Obok jeździły ciężkie pojazdy, nie mieliśmy już nic. Mama stwierdziła, że jak już zabrali tyle, to niech zabiorą wszystko. I od tego momentu zamieszkałyśmy w bloku przy ul. Armii Krajowej 9.

Grodzisk na przestrzeni tych wszystkich lat bardzo się zmienił. I cały czas nie przestaje się przeobrażać i ulepszać. Restrukturyzacja nabiera tempa. Spacerując po Grodzisku czasem trudno jest mi sobie wyobrazić jak kiedyś było… i uwierzyć jak bardzo wszystko się zmieniło.

– W tamtych czasach, na terenie dzisiejszego deptaku, jeździła kolejka, nie było kiedyś takiej alei ze sklepami jak teraz. Jechała od ul. Radońskiej (nie kończyła się tam gdzie teraz), skręcała w ul. Sienkiewicza koło młyna, gdzie jest skrzyżowanie z ul. Montwiłła. Kasa biletowa była przed dzisiejszą galerią Grodova. Potem kolejka zakręcała przy Białym Placu i ul. 11 listopada. Jeździła z taką prędkością, że można była wsiąść i wysiąść podczas jazdy. Technologia na miarę lat 60. Tory kończyły się przed dworcem kolejowym, gdzie teraz są przystanki autobusowe. Później wracała i jechała do Warszawy torami dzisiejszej WKD. Kończyła swój bieg na ul. Nowogrodzkiej. Pociągi były tak jak dzisiaj, prawie nic się nie zmieniło, oprócz tego, że wszystko zostało odremontowane i jest na wysokim poziomie. Trzeba przyznać, że połączenie komunikacyjne z wielkimi miastami było wtedy bardzo dobre.

Uwielbiałam gdy babcia zabierała mnie na rowerze oglądać pociągi. Od zawsze ciągnęło mnie do podróży, byłam ciekawa świata. Interesowało mnie wszystko co nieznane. A babcia mi to pokazywała… jest dla mnie największą skarbnicą wiedzy. To jest zupełnie inna nauka, niż ta, którą zdobywa się w szkole.

– Chodziłam do szkoły podstawowej nr 2 (obecnie mieści się tam szkoła społeczna przy ul. 3-go Maja), która znajdowała się trochę dalej niż dzisiejsza dwójka. Moja córka, Patrycja, jako najlepsza uczennica wmurowywała nawet kamień węgielny pod mury budynku szkoły przy ul. Westfala. Teraz, chodzi tam moja młodsza wnuczka, Hadija, a starsza, Kasia, jest już absolwentką Gim nr 2. Później, chodziłam do 10-tki, gdzie było też liceum, do którego potem uczęszczałam. Zawsze było przy ul. Żwirki i Wigury. Był tam cudowny dyrektor, Witold Westfal, który gdy było zimno, to brał nas za ręce i jak były lodowate to zwalniał wszystkich z lekcji. Bardzo się nami opiekował. Kazimiera Raczyńska była też wspaniałą polonistką, dobrze ją pamiętam. Miło wspominam swoją szkołę.  Zdałam maturę, a potem poszłam do Studium Stenotypii i Języków Obcych w Warszawie. Po szkole dostałam pracę na lotnisku Okęcie. Bardzo miło pamiętam te czasy. Pomimo wszystko było wspaniale.

W latach ’60 i ’70 nie było tylu rozrywek co dzisiaj, lecz babcia i tak nie narzekała na nudę…

– Grodzisk w tamtych czasach był też dobrze rozwinięty kulturowo. Nie brakowało zabaw i odskoczni od codzienności. Kino było kiedyś pod stacją vis-a-vis dworca autobusowego. W Parku Skarbków, gdy był jakiś festyn, to układane były deski i odbywała się potańcówka, grała orkiestra – takie wydarzenia cieszyły się dużym zainteresowaniem. Było wiele małych jeziorek i stawów, gdzie mogliśmy wypoczywać, a dzieci uczyły się pływać. Teraz, niektóre te miejsca są bardzo zarośnięte i zapomniane. Na terenie dzisiejszego boiska SP 1, na końcu ul. Lutnianej, był jeden z kilkunastu parków. Znajdowała się tam wielka estrada w kształcie morskiej muszli, gdzie odbywały się m.in. pokazy i występy zespołów muzycznych lub tanecznych.

W Willi Radogoszcz była szkoła muzyczna z ogniskiem, które prowadził Feliks Dzierżanowski. Chodziłam tam uczyć się gry na akordeonie, a na muzykę uczęszczałam od 2 klasy podstawówki. Często grałam na akademiach w szkole lub nawet w pochodzie na 1-go maja i różnych uroczystościach. Byłam jedyną dziewczyną w zespole akordeonistów. Graliśmy na różne okazje w KKO (Koleżeńska Kasa Oszczędności), gdzie teraz mieści się Urząd Miasta i Gminy przy ul. Kilińskiego. Tata za bardzo się mną chwalił i kazał mi grać przy każdej dogodności, oczywiście towarzysząc mi na skrzypcach… z uśmiechem wspominam te mini rodzinne recitale. Dziadek również zabierał mnie z siostrą swoim wozem wożąc krakowskie wesele na pochodzie pierwszomajowym. Było kolorowo i wesoło… Pamiętam jeszcze, że najlepsze lody były u Pana Włodarczyka pod Kościołem Świętej Anny. Zawsze w niedzielę z rodzicami chodziłyśmy na msze, to było święto, a potem na słodycze. Nigdy więcej nie jadłam tak pysznych lodów…

Pamiątki rodzinne są dla mnie i mojej mamy bardzo ważne. Wiele z nich przetrwało, a z każdą z nich wiąże się niezwykła historia. Mamy taki mały skansen (jak to niektórzy mówią) w jednym z pokoi, ponieważ na ścianach wiszą czarno-białe stare zdjęcia, z czasów dzieciństwa nawet mojej babci. Na półkach stoją przeróżne rzeczy, zaczynając od starych skrzypiec dziadka, czapki ręcznie wyplatane przez niego ze słomy, wazony mojej prababci, stare bańki na mleko, ramki do zdjęć, dawne dyplomy i świadectwa, jest nawet dawny młynek do mielenia kawy lub żelazka podgrzewane na węgiel. To wszystko jest naszą wspólną historią.

Uważam, że warto znać korzenie swojej rodziny i historię miejsca, które jest naszym domem. Powinniśmy być świadomi przeszłości i swojego pochodzenia. Poznając też dawne dzieje naszych dziadków, łatwiej jest nam ich zrozumieć, bo wiemy co przeszli. Nie mówiąc już o wiedzy i doświadczeniach, którymi podzieliła się ze mną moja babcia. Dzięki niej jestem tym, kim jestem. Oprócz rodziców, to Ona kształtowała mój światopogląd i charakter. Pisanie tej pracy, było świetnym pretekstem, aby cofnąć się min. 60 lat wcześniej, do dzieciństwa mojej babci. Poznałam wiele inspirujących i wspaniałych historii, których nigdy nie zapomnę. Godziny rozmów, oglądanie rodzinnych zdjęć, wspominki, po prostu wspólne chwile – są bezcenne. To był piękny czas, nie tylko dla mnie ale też dla mojej babci, a ten krótki reportaż jest tylko zwieńczeniem naszych relacji. A to tylko mała kropla w morzu wspomnień i przeżyć…

Scan0006e

Scan0007e

Scan0008c

Scan0008d

Scan0009a

Scan0007d

Scan0005e

Scan0006a

Scan0006b

Scan0006c

Scan0006d

Scan0007a

babcia1