Włodzimierz Markowski zmarł 28 maja 2009 r. i został pochowany na grodziskim cmentarzu. Niebawem będzie kolejna rocznica jego śmierci. Rozmawiałem z nim przed laty w Warszawie.
Historia skonstruowania przez Pana Włodzimierza Markowskiego powstańczej radiostacji, dla podróżujących codziennie z Grodziska do pracy czy do szkoły kolejką WKD może się wydawać zupełnie z innego świata. Wychowanym w świecie techniki cyfrowej, ze wzrokiem utkwionym w wyświetlaczach telefonów komórkowych i kciukami operujących na klawiaturach aparatów, trudno zrozumieć, że sześćdziesiąt cztery lata temu od przekazu informacji zależało życie i postawa moralna wielu ludzi. Kto wie jak potoczyłyby się losy Powstania Warszawskiego, gdyby żołnierze walczącej Warszawy mieli do dyspozycji dzisiejsze środki przekazu informacji.
Rozmowa z Panem Włodzimierzem Markowskim musi się rozpocząć od Grodziskim Zakładów Przemysłowych. Trudno się temu dziwić. Pan Włodzimierz ma do zakładu stosunek emocjonalny. Grodziskie Zakłady przemysłowe założył jego ojciec Bolesław Dionizy Markowski. Był absolwentem Politechniki Lwowskiej, brał udział w I wojnie światowej, a po wojnie przez 15 lat kierował Radiostacją Transatlantycką znajdującą się w Grodzisku Mazowieckim na ul. Szkolnej. W 1935 roku założył w Grodzisku Mazowieckim spółkę „Bemar”. Ponad stu pracowników produkowało tam przyrządy pomiarowe. Od 1933 r. zakłady te produkowały wyłącznie dla wojska elektronikę, a zwłaszcza radiostacje polowe. Do wybuchu II wojny światowej wykonano tam około tysiąca radiostacji.
Ojciec Pana Włodzimierza kierował również innymi przedsiębiorstwami, które wykupił od właścicieli, w tym zakładami odlewniczymi „Kobylański-Pawlikowski” w Grodzisku Mazowieckim. Przed II wojną światową w zakładach odlewano i montowano m.in. lawety pod cekaemy. W obawie przed zajęciem fabryki przez Niemców Bolesław Dionizy Markowski wywiózł zdemontowaną linię produkcyjną uzbrojenia do Lwowa. W czasie wojny zakład produkował sprzęt dla rolnictwa.
Mnie jednak interesowały wojenne losy Pana Włodzimierza Markowskiego. Pomimo 85 lat wspominał, że w najtrudniejszych momentach dopisywało mu szczęście. Kolejką EKD z Grodziska do Warszawy przewoził sprzęt potrzebny mu do budowy radiostacji. Do konspiracji został wciągnięty przez majora Stanisława Marcina Noworolskiego, ps. „Zwora”, który był jednym z oficerów Dowództwa Wojsk Łączności Komendy Głównej Armii Krajowej. Otrzymał pseudonim „Rybka”.
Radiostacja „Błyskawica” została zbudowana w Częstochowie, ale po przetransportowaniu do stolicy została zamoczona i uszkodzona, co uniemożliwiało jej uruchomienie. 2 sierpnia 1944 roku zdecydowano o budowie nowego nadajnika. Urządzenie skonstruował Pan Włodzimierz Markowski. Radiostację nazwaną „Burza” zamontowano w zdobytym przez powstańców gmachu Poczty Głównej przy pl. Napoleona (dziś pl. Powstańców Warszawy). Pierwsze komunikaty popłynęły z niej 4 sierpnia nad ranem. Operatorem technicznym, redaktorem programów i spikerem w jednej osobie był wówczas Pan Włodzimierz. Wspominał, że utrzymywał łączność z Londynem, a nawet okrętami na morzu. Dzięki radiostacji, jako pierwszy miał dostęp do najbardziej aktualnych informacji z frontu.
„Błyskawica” emitowała każdego dnia cztery bloki informacji po polsku i dwa po angielsku. Program stacji składał się z komunikatów, reportaży z pola walki i komentarzy. Jednym z jej spikerów był znany z Kabaretu Starszych Panów Jeremi Przybora.
Radiostację przenoszono z miejsca w miejsce. Z gmachu PKO przy ulicy Jasnej przeniesiono ją do Adrii przy Moniuszki 10, a stamtąd na Poznańską 15. W końcu trafiła do Biblioteki Publicznej na Koszykowej 26. Ostatni komunikat odczytano 4 października. O godzinie 19.20 zgaszono lampy nadajnika i zniszczono go jednym uderzeniem młotka.
Z nasłuchu wiedziałem już wcześniej – mówił Pan Włodzimierz – że szanse przetrwania Powstania Warszawskiego są bardzo małe. Niemcy namawiali do poddania się. Rosjanie natomiast zachęcali do walki mówiąc, że ich pomoc jest tuż, tuż. W rzeczywistości chcieli przedłużać Powstanie, aby rękami Niemców wymordować powstańców.
Po upadku Powstania przez obóz przejściowy w Pruszkowie i Tworki, Pan Włodzimierz wrócił do domu w Grodzisku, w którym stacjonowali Niemcy. Polakom za przechowywanie bądź słuchanie programów radiowych groziła śmierć. Zgodnie z powiedzeniem, że najciemniej jest zwykle pod latarnią, Pan Włodzimierz pod szyldem naprawy gramofonów prowadzi działalność konspiracyjną.
Po latach powstał pomysł zbudowania repliki radiostacji. Odtworzył ją po 60 latach jej konstruktor Antoni Zębik ps. „Biegły”. W roku 2004 przekazał „Błyskawicę” do Muzeum Powstania Warszawskiego. Zespół ludzi szukał jednak oryginalnych części w prywatnych piwnicach i na pchlich targach. Dzisiaj replika jest identyczna jak oryginał.
8 sierpnia 2009 r. o godzinie 9.45 w Muzeum Powstania Warszawskiego po 62 latach ponownie rozległy się słowa wypowiedziane przez gen. Zbigniewa Ścibor-Rylskiego – prezesa Związki Powstańców Warszawskich:
„Halo. Tu Błyskawica. Stacja nadawcza Armii Krajowej w Warszawie, na fali 32,8 i 52,1 metra. Duch Warszawy jest wspaniały. Wspaniałe są kobiety Warszawy … „
30 października 2015 r. w Wilii Radogoszcz o Włodzimierzu Markowskim opowiadały jego wnuczki: Katarzyna Widalska i Magdalena Strózik, córka Ewa Rytowska oraz prawnuczka Julia Widalska. Z ich wspomnień wyłania się obraz człowieka renesansu – skrzyżowanie Steve Jobsa z Robertem Kubicą, bowiem drugą pasją Włodzimierza Markowskiego były sporty motorowe. Po wojnie odkupił za litr wódki od żołnierzy radzieckich uszkodzony motocykl i tak rozpoczęła się jego przygoda ze sportem. Sam naprawiał i udoskonalał motocykle, na których startował. W domu wszystkie noże miały zaokrąglone końcówki od ciągłego używania ich do celów innych niż krojenie – wspominają jego najbliżsi – nawet w garniturze potrafił naprawiać samochód. Był skarbnicą wiedzy o autach. Czterokrotnie stawał na najwyższym podium Mistrzostw Polski w rajdach motocyklowych. Uczestniczył w rajdach Grand Prix, zimowych rajdach w Moskwie i Leningradzie. Po wypadku na nartach uszkodził sobie kręgosłup i przesiadł się na samochody. W pierwszym rajdzie brał udział na Trabancie. Później od brata dostał Porsche 912, na którym startował w rajdzie Monte Carlo. Rajdu nie ukończył, ponieważ nie wytrzymał silnik. Jednak największym sentymentem darzył duże fiaty. Wygrywał nagrody: zegarki, radia oraz … olej silnikowy GTX. Jako dubler zagrał w filmie „Przekładaniec” z 1968 roku w reżyserii Andrzeja Wajdy z Bogumiłem Kobielą w roli głównej. Był jednym z pierwszych kierowców używających w Grodzisku antyradaru oraz telefonu komórkowego.
Lubił ryzyko, ale z drugiej strony nie pił alkoholu, kawy i nie palił papierosów. Pomimo, że rodzina Markowskich była muzykalna od Włodzimierza nauczyciel gry na skrzypcach prawie uciekł. Dziadek był pasjonatem nowinek technicznych – wspominają wnuki – pod koniec życia nauczył się korzystać z komputera. Dzisiaj na pewno korzystałby w facebooka i twittera.
Jakby tego było mało był zapalonym myśliwym, świetnie strzelał. A słabości, jak każdy człowiek również miał. Te najważniejsze to kobiety i hazard. Uwielbiał kasyna i ruletkę, ale to już odrębny temat.