Z Paryża do Kuklówki

 

Drogę do domu Stanisława Austa w Kuklówce – prawnuka malarza Józefa Chełmońskiego wskazują bezbłędnie pierwsze napotkane osoby. Zimowy wieczór na wsi przypomina obraz malarza „Noc” namalowany około 1889 roku.

Nad gankiem dworku próżno dziś szukać ornamentu – drewnianej obręczy ze znakami Zodiaku. Można ją zobaczyć tylko na pożółkłych zdjęciach.

Na spotkanie nie wybiegają też psy, które teraz są zamknięte. Pradziadek miał ich aż dwanaście – mówi Stanisław Aust. Rozmawiamy w pokoju, w którym malarz trzymał konie podczas przebudowy stajni, uprzednio wyścieliwszy podłogę słomą.

Pytam się o burzliwe dzieje małżeństwa Chełmońskich. Burzliwe, tak jak pogodna w dniu ich ślubu 18 czerwca 1878 roku. Matka „Wosia” czyli Wojciecha Gersona wspomina w pamiętniku, że żona malarza Maria Szymanowska liczyła sobie wtedy siedemnaście wiosen; Chełmoński był od niej o jedenaście lat starszy.

– Według mnie to małżeństwo od początku było źle dobrane – twierdzi Stanisław Aust Przeszkodą mogła być nie tylko różnica wieku. Paryskie życie Chełmońskich przeplatane zabawami i bankietami kontrastowało z tym w Kuklówce. Z Paryża wrócił w 1887 roku, ale jego pracownia służyła jeszcze Pankiewiczowi i Podkowińskiemu. Proszę sobie wyobrazić – mówi Stanisław Aust – że tu w Kuklówce nie było nawet studni. Dużo do myślenia daje również fakt, że trzy córki malarza zostały przy ojcu, co wówczas było ewenementem. Dom artysta nazwał żartobliwie „córnikiem”. Strych przerobił na pracownię instalując okno w dachu, które dawało światło. W zimie ogrzewał pomieszczenie kozą, która nie zapewniała jednak wystarczająco ciepła, aby nie grabiały ręce, potrzebnego do malowania,.

Jedna z młodych malarek Pia Górska tak opisuje wnętrze pracowni: „Niska to i niezbyt obszerna izba pod samym dachem. Kilka sztalug, odrapane kasety z farbami, rysunki, szkice, obrazy, które wiszą na ścianie lub stoją po kątach. I wszystkie opowiadają o sosnowych borach, pozachodnich łunach lub lśniących w słońcu wodach. Wszystko w obrazach malarza jest teraz ściszone i pełne skupienia, najprostsze i przejmująco piękne”. Według jej opisu Chełmoński często malował nie na sztalugach, a na płótnie przybitym na ścianę! „Musiały to być katusze, on jednak znosił je doskonale, uważając naciąganie blejtramu za rzecz zbyt długą i ambarasowną…”

Jeszcze jeden szczegół przewijający się we wspomnieniach z tamtych lat z dworku w Kuklówce, to wiszący na ścianie, oprawiony w ramy list autorstwa Adama Mickiewicza, który Chełmoński otrzymał od towiańczyków. Malarz interesował się literaturą, a zwłaszcza poezją. W tej dziedzinie panował dla niego Mickiewicz. Powtarzał, że tylko on jest wyrocznią i jemu trzeba ufać, on jeden potrafi wychować człowieka i społeczeństwo. Zaczytywał się w „Panu Tadeuszu”, o którym mawiał, że „był słońcem jego młodości”.

W „Tygodniku Ilustrowanym” z 1893 roku znajdujemy relację z Kuklówki: „Pod Grodziskiem o kilka wiorst od stacji ma swoją wille, swój folwarczek Józef Chełmoński. Znakomity twórca „Babiego lata” siedzi sobie, jak jaki gazda, w swojej chałupie, od świata blisko, od ludzi z daleka, i nic go nie obchodzi, co o nim Europa myśli, czy w Paryżu pamiętają jeszcze „monsieur Szelmonski”, czy tam na jakiej wystawie w Krakowie, Wiedniu czy Monachium przygotowują jaki nowy medal dla jego obrazów. Siedzi sobie w swej burce przepasanej paskiem, w swych siedmiomilowych butach z cholewami, gładzi szpakowatą już trochę czuprynę i powichrzoną brodę, zakłada nogę na nogę, fajeczkę swą krótką pyka i przez okno patrzy na te pola płaskie, na te wierzby garbate, na łany falujące, na bydełko na pastwisku rozpuszczone latem; niebieskie rozmarzone oczy jego biegną daleko i zbierają linie, barwy, światła, z których później maluje obrazy.

Gdyby ci krytycy i wielbiciele zagraniczni Chełmońskiego zobaczyli kiedy jego pustelnię pod Grodziskiem, to skromne at home głośnego artysty, tę prostotę urządzenia i cały tryb jego życia, zainteresowaliby się z pewnością jeszcze bardziej tym oryginalnym zjawiskiem, jakim on sam jest w sztuce i w życiu prywatnym. Widocznie trzeba tak z naturą żyć, naturę kochać, z naturą obcować, aby ją potem tak mistrzowsko odtwarzać …”

W literaturze spotyka się często, że Chełmoński kupił posiadłość w Kuklówce w 1889 roku. Tymczasem z aktu notarialnego, który posiada Stanisław Aust wynika, że było to w sierpniu 1888.

Malarka Pia Górska przytaczając słowa Chełmońskiego, tak wspomina swoją wizytę w Kuklówce: „- Tu przynajmniej – mówił artysta – jak chłop płacze albo się modli, to bez uperfumowania; tu jest dalej od głupoty i „brzęczenia” świata”.

Należy zauważyć, że Chełmoński gdy rozstawał się z żoną miał 41 lat, był młodym jeszcze mężczyzną, a w jego życiu nie pojawiła się już żadna kobieta. Ten związek musiał zostawić w nim jakiś trwały ślad – twierdzi Stanisław Aust.

Po przyjeździe do Polski – wspomina żona artysty – zaraz zapowiedział, że się nie umyje, nie uczesze, dopóki nie zrobi pierwszego obrazu. Skutki takiego zapału i takiej zaciekłości nie kazały na siebie długo czekać. We wszystkich obrazach malowanych po powrocie czuć już powiew nowej, odrodzonej natury. Pracownia w Kuklówce była spełnieniem marzeń Chełmońskiego o własnym zagonie i związaniu się z krajem na zawsze.

W książce Edwarda Krasińskiego „O Radziejowicach i ich gościach niektórych” z 1934 roku znajdujemy takie wspomnienie: „Chełmoński robił w istocie wrażenie człowieka jakby nie z prawdziwego zdarzenia: roztargniony, nie umiejący zebrać myśli ani sformułować całkowitego zdania, wyrzucał ze siebie dorywczo okrzyki, wyrazy, monosylaby, dźwięki, rzekłbyś nieprzytomny na pozór, zataczający się, jakby obłąkany światem zewnętrznym. Zaniedbany w ubraniu, w nie czyszczonych budach z cholewami, ubrany w kolorowy samodział łowicki, w kapeluszu słomianym bez wstążki, wyglądał jak chochoł”.

Jednym z mitów – mówi Tadeusz Matuszczak wybitny znawca malarstwa Chełmońskiego i autor wielu książek jemu poświęconych – jest to, że Chełmoński dużo malował. Nie znajduje to potwierdzenia w faktach. Zestawienie około dwustuosiemdziesięciu obrazów namalowanych przez Chełmońskiego z trzema, czterema tysiącami obrazów Malczewskiego czy ponad tysiącem obrazów Van Gogha mówi samo za siebie.

Wychowanie i wykształcenie córek oraz prowadzenie gospodarstwa na pewno bardzo go absorbowało. Stąd mniej obrazów.

– Pamiętam, że gdy wracałem z grodziskiego liceum do domu w Kuklówce – wspomina Stanisław Aust – spotykałem kobietę ze wsi, która pozowała do obrazów pradziadkowi. Mój ojciec pamiętał jeszcze Chełmońskiego. Miał 5 lat, gdy malarz zmarł, a moim chrzestnym był doktor Adam Chełmoński – brat malarza.

– Czy odziedziczył pan zdolności malarskie po pradziadku? – pytam. W rodzinie nie brakowało osób uzdolnionych artystycznie. Bardzo ładnie malowała córka Chełmońskiego Maria, również moja siostra – mówi Stanisław Aust. Ja natomiast odziedziczyłem zamiłowanie do ziemi. W tym domu się urodziłem. Stanisław Aust jest magistrem inżynierem rolnictwa po Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Ma syna i dwie córki. Na syna studiującego na Politechnice Warszawskiej przepisał gospodarstwo, ale  nie wiąże on przyszłości z pracą na ziemi. Siedlisko po Chełmońskim zajmuje ponad 12 hektarów.

Po drugiej wojnie światowej malarstwo Chełmońskiego okazało się wygodne dla koncepcji ideologicznej nowej władzy. Traktowano jego twórczość wybiórczo, dopóki nie dopatrzono się ziemiańskiego pochodzenia artysty. Józef Chełmoński był człowiekiem głęboko religijnym. Przyjaźnił się z bratem Albertem Chmielowskim.

Warto przytoczyć dłuższe wspomnienie malarki Górskiej, która z przyjaciółką wybrała się z wizytą do malarza: „Była jesień 1894 roku – niedziela. Pojechałam z moją przyjaciółką na mszę do Radziejowic, leżących niezbyt daleko od głośniej już dzisiaj Kuklówki. Ładny, kopulasty, otoczony drzewami kościółek wypełniony był dziećmi o jasnych czuprynkach, kobietami w kolorowych chustach; mężczyznami, z których najstarsi nosili w owych czasach godne samodziałowe sukmany. Wielki ołtarz jaśniał płomykami świec, tonął w pstrokaciźnie nagietek, stokroci oraz kolorowych pomponów georginii. Usiadłyśmy przy wejściu do zakrystii. W pobliżu klęczał na ziemi rozmodlony człowiek w obszernym płaszczu z kapturem, brodaty, już nieco siwiejący. Wyglądał jak kwestarz franciszkański. Dobra głowa i dobra sylweta – pomyślałam – warto by go namalować.

Msza dobiegła końca, organy odezwały się z chóru i ksiądz wraz z ludem zaintonował pieśń. Wtenczas człowiek ubrany w burkę skurczył się, zmalał, zakrył twarz rękoma i zobaczyłam, jak jego siwiejąca broda zaczyna lekko drgać. Płakał.

Nie! To nie kwestarz! Kwestarze jeżdżą po wsiach zbierając, co mogą po chłopach, ale nigdy się nie wzruszają, gdy słyszą ich pieśni! I Nagle olśniła mnie pewność, że ten człowiek, którego duszą targnął śpiew polskiego ludu, to właśnie poeta polskości – Chełmoński”.

Malarz dużo podróżował. Podwożono go bryczką do Grodziska, a stamtąd koleją wyruszał w dalszą drogę.

Chełmoński miał przedziwny stosunek do swoich obrazów. Brat malarki Górskiej kupił od niego piękny szkic, na którym widniały ślady nieudolnie usuwanych plam od filiżanek z kawą. Malarz wyjął go spod starej kanapy, ale plamom się zbytnio nie dziwił. Tłumaczył, że gospodyni używała go pewnie jako ceraty do przykrycia stołu.

Współcześnie obrazy Chełmońskiego w Stanach Zjednoczonych osiągały szczytowe ceny nawet do 100 tysięcy dolarów – wyjaśnia Tadeusz Matuszczak – autorytet w dziedzinie malarstwa autora „Czwórki”. Gdyby teraz pojawił się na rynku jakiś znaczący obraz malarza, mógłby kosztować dwa razy tyle.

– Co dzisiaj o polskiej wsi powiedziałby Chełmoński? – pytam się jego prawnuka Stanisława Austa. Na pewno nie byłby zadowolony. Wtedy nie było takiej pogoni za pieniądzem jak teraz i środowisko naturalne było o wiele czystsze. Zmienia się krajobraz polskiej wsi, dużo ludzi kupuje tutaj działki.

Mało jest artystów, którzy tyle zrobili dla utrwalania krajobrazu Mazowsza co Józef Chełmoński. Nie bez racji uważa się, że był dla malarstwa polskiego tym, czym Chopin dla muzyki, dla poezji Mickiewicz, a dla prozy Sienkiewicz.