Manekiny

 

– Kochałem ją, ale nie zabiłem. Nie mógłbym tego zrobić … – mówił pan Edek przesłuchiwany przez policję w ostrym świetle lampki skierowanym prosto na jego twarz. To prawda, porzucałem swoje kobiety, ale czyż tak nie robi większość mężczyzn? Zabójstwo to, co innego.

Nie było takiej witryny sklepowej, obok której pan Edek mógłby przejść obojętnie. Zwłaszcza, jeśli stał na niej manekin kobiety, obojętnie ubrany czy nagi – w trakcie zmiany dekoracji, gdy wchodziła nowa kolekcja.

Pan Edek był kochliwy. Zakochiwał się w manekinach kobiet przeważnie od pierwszego wejrzenia. Ta platoniczna miłość doprowadziła go do zguby.

Po upatrzeniu najpiękniejszego manekina, pod osłoną nocy, rozbijając witryny sklepów kradł kobiety swojego życia. Z manekinem pod pachą, ścigany przez przeraźliwy odgłos i czerwone pulsujące światła alarmów, policję i straż miejską, biegł co sił w nogach do swojego skromnego mieszkania na poddaszu.

Bez zbędnych ceregieli, nastrojowej muzyki i butelki szampana – to dobre w sentymentalnych filmach zwykł mawiać – rozbierał się i przytulał do ciepłego ciała plastikowego manekina.

Zdarzało się, że w trakcie ucieczki z miejsca zbrodni, manekin gubił część nogi lub ręki, ale Panu Edkowi raczej to nie przeszkadzało. Nie lubił przy tym manekinów na stojakach, jakie spotyka się w zakładach krawieckich, nie wspominając o eksponowanych w witrynach damskich torsach, nogach z naciągniętymi rajstopami czy samych biodrach. Gardził przy tym klientami sex shopów zaopatrującymi się w plastikowe dmuchane lalki. Uważał, że prawdziwego mężczyznę, takiego jak on, stać na coś więcej niż miłość za pieniądze.

Manekiny pana Edwarda miały wymiary, których nie powstydziłyby się najlepsze na świecie top modelki, ale co najważniejsze, kobiet z witryn nigdy nie bolała głowa, nic nie mówiły, najwyżej on do nich, i były tanie w utrzymaniu, co w jego przypadku – robotnika rolnego z jednego z małych miasteczek na Pomorzu Zachodnim nie było bez znaczenia.

Z czasem wyspecjalizował się w kradzieżach do tego stopnia, że dobierał sobie manekiny według wzrostu, obwodu biustu, talii i bioder.

Zdarzało się, że manekinom kupował bieliznę a nawet podpaski, ale nawet wtedy obrzucony podejrzliwym wzrokiem ekspedientek odpowiadał ze stoickim spokojem, że to dla żony. Na prezenty świąteczne wybierał zwykle kosmetyki. Z czasem opanował sztukę makijażu. Na manekinach kobiet, ćwiczył pan Edward niczym szermierz kunszt prawienia komplementów, co w niczym nie przeszkadzało mu być okrutnym wobec swoich wybranek, gdy uznał to za stosowne.

Życie uczuciowe pana Edwarda owiane było mgłą tajemnicy. Nikt go nigdy nie widział z żadną kobietą, poza świętej pamięci matką. Najstarsi mieszkańcy kamienicy utrzymywali, że zamiłowanie do kobiecych manekinów mógł wynieść ze szkolenia na temat udzielania pierwszej pomocy, podczas którego perfekcyjnie wykonał sztuczne oddychanie metodą usta-usta.

Gdy manekiny zaczęły lądować w śmietnikach lub okolicznych lasach, pan Edward znalazł się w kręgu podejrzeń. Niektórzy przypuszczali, że jego słabość do manekinów jest efektem nieodwzajemnionej miłości. W każdym razie dopiero ślady duszenia na szyjach manekinów wzbudziły niepokój policji, ale ograniczono się do stwierdzenia, że lepsze to niż miałby pastwić się nad żywymi.

Wszystkie nieszczęścia zaczęły się dla pana Edka pewnego jesiennego dnia, gdy policja znalazła w parku zwłoki młodej kobiety. Od razu podejrzenie padło na pana Edwarda, który za kradzieże kobiecych manekinów był już notowany na policji.

Ostatniego kradzionego manekina wrzucił do rzeki, gdy kobieta mu się po prostu znudziła. Nigdy jej nie odnaleziono. Musiała popłynąć do Bałtyku.

– Nie dam się wrobić w morderstwo, nie udusiłem jej – krzyczał pan Edek – podczas gdy dwóch sanitariuszy stanęło we drzwiach. Sami jesteście manekiny – dodał, gdy wzięli go za ręce. Obiecali, że tam dokąd jedzie będzie miał kobiet tyle, ile dusza zapragnie.