Album rodzinny

 

Nie wiedział czego się spodziewać, gdy jechał zwiedzać były obóz koncentracyjny. Może pragnął zaliczyć obowiązkowy punkt programu wszystkich wycieczek zagranicznych.

Zaparkował samochód na dużym parkingu. Literka „D” na tablicy rejestracyjnej jego mercedesa, tuż pod gwiazdkami na niebieskim tle, nikogo w tym miejscu już nie raziła. Mijał wycieczki Żydów z całego świata, ale nie czuł ani fetoru śmierci unoszącego się w powietrzu, ani nie odczuwał jakichś specjalnych poruszeń serca czy współczucia dla ofiar. Wszystko wydało mu się doskonale sterylne, nawet zgromadzone za szybami należące kiedyś do więźniów buty, walizki, protezy, okulary, szczotki i grzebienie, drewniane saboty czy talesy.

Wchodził i wychodził z pawilonów, tak jak się wchodzi i wychodzi ze sklepu czy urzędu. Być może sprawiła to słoneczna, późnowiosenna pogoda, błękitne bezchmurne niebo i zieleń drzew.

Odruchowo wszedł do jednego z pawilonów narodowych. W półmroku przechodził od gabloty do gabloty. Oglądał czarno-białe, w wielu miejscach podniszczone zdjęcia, ułożone chronologicznie: przybycie transportu więźniów do obozu, selekcja, życie codzienne. Wzrok zaczął przyzwyczajać się do ciemności.

Nie spieszyło mu się. Gdy już chciał wyjść, jego uwagę zwróciła fotografia przedstawiająca chwilę tuż po egzekucji. Nad dołem, z którego wystawały kończyny ludzi, stał młody esesman i strzałami z pistoletu dobijał tych, którzy nie zginęli od razu. Na drugiej fotografii ten sam żołnierz na rampie kolejowej selekcjonował więźniów. Ci, których kierował na prawo mieli szansę przeżyć, ci po lewej – szli prosto do komór gazowych.

Wydawało mu się, że czuje jeszcze w powietrzu zapach prochu wydobywający się z pistoletu. Nosem uderzył w szybę, zostawiając na niej ślad i obłoczek pary, na którym dzieci w pociągach malują samochody i serduszka.

Czy to możliwe? Wydawało mu się, że tak. Im dłużej wpatrywał się w zdjęcie, tym wyraźniej widział na nim twarz swojego ojca. Nienaganna sylwetka, zupełnie taka jak wtedy, gdy pochylał się nad jego łóżkiem by podciąć kołderkę pod brodę. Ręka uniesiona w górę i strzał. Dymiąca jeszcze lufa pistoletu.

Nie był pewien. Pomimo klimatyzacji zrobiło mu się gorąco. Czuł jak krople potu ściekają wzdłuż kręgosłupa. Wyszedł przed budynek, dając odpocząć oczom i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza.

Wszedł ponownie do środka. Zauważył, że zrobiło się luźniej. Jakaś wycieczka opuszczała budynek. Przy gablotach nie było już nikogo.

Plutonu egzekucyjnego na zdjęciu nie było widać. Wycofali się w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Został tylko jego ojciec, w którym kiedyś chciał widzieć raczej bohatera westernów. Czapka nasunięta głęboko na wysokie czoło i pewna ręka … Nawet nie zadrżała.

Matka zawsze mówiła, że ojciec walczy na froncie wschodnim. Nikt nie pytał o więcej. Mundur wisiał na nim nienagannie. Sumiennie wykonywał swoje obowiązki, z precyzją godną mistrzów zegarmistrzowskich. Dobijał ranne zwierzęta jak czuły gospodarz. Uśmierzał ból. Poprawiał robotę, którą inni spartaczyli.

Przypomniał sobie jak ojciec jeszcze przed wojną uczył go jeździć na rowerze. Niewiele więcej pamiętał. Dopiero teraz te fotografie … Wielokrotnie przeglądał rodzinny album ze zdjęciami. Niewiele tego było. Aż do teraz

Po wojnie nic już nie było takie jak dawniej. Ojciec odszedł do innej kobiety. Słuch o nim zaginął. Dla matki był to drażliwy temat, a on nie pytał, nie chcąc rozszarpywać dawno zabliźnionych raz.

Co teraz? Stał oparty o szklaną gablotę, za którą mogłyby być diamenty albo kolie od jubilera, a nie te pieprzone zdjęcia. Stracił rachubę czasu. Nie wiedział ile minut czy godzin tu spędził. W każdym razie, gdy wyszedł, ostatnie grupy zwiedzających opuszczały teren obozu, niektórzy kupowali pamiątki. Jutro zaliczą następny punkt programu. Zapadał zmierzch, ale wiedział, że jeszcze musi tu wrócić.

Noc spędził w hotelu. Spał wyjątkowo dobrze, ale przypisywał to zmęczeniu podróżą. Dopiero przy śniadaniu uświadomił sobie, że on i jego ojciec mieszkali w tym samym mieście, ale dzieliły ich dziesiątki lat.

Jedno ze zdjęć, które wczoraj oglądał przedstawiało wnętrze pokoju załogi obozu. Dwa łóżka i duże radio pośrodku. Gdyby nie to stare radio, ktoś mógłby pomyśleć, że to pokój w jednym z dzisiejszych hoteli.

Przed południem poszedł do dyrekcji muzeum. Wytłumaczył, o co chodzi. Mówiący po niemiecku pracownik zaprowadził go do archiwum. Na dwóch dokumentach: meldunku o śmierci więźnia oraz liście premii znalazł nazwisko ojca.

Do obozu wrócił dwa miesiące później. Tym razem z rodzinnego Dusseldorfu przywiózł album ze zdjęciami, jedną z niewielu pamiątek po zmarłej prawie dziesięć lat temu matce.

Razem z tym samym pracownikiem muzeum przewracali pożółkłe kartki albumu. Niektórych zdjęć brakowało. Na jednym widać było ojca w towarzystwie innych mężczyzn i kobiet w mundurach. Mieli roześmiane twarze. Wysoki blondyn rozciągał harmonię. Czy taka sama muzyka grała, gdy kolejne grupy więźniów przybywały do obozu?

Porównali zdjęcia. Tak, nie było wątpliwości. To jedna i ta sama osoba, ale gdzie on teraz może być? Czy jeszcze żyje?

Od wielu lat nie miał sygnału od ojca. Zresztą było mu najzupełniej obojętne, co się z nim działo. Nie interesował się tą sprawą. Na pewno przeżył wojnę. Nigdy nie otrzymał od ojca wiadomości, nie wiedział gdzie przebywał i czym się zajmował po wojnie. Przypuszczał, że mógł wyjechać do Ameryki Południowej. Mógł bujać się w cieniu palm na hamaku i popijać drinki podawane przez skąpo ubrane służące. Na pewno, jeśli wcześniej nie dostał się w tryby aparatu sprawiedliwości, zmienił nazwisko. Nie zamierzał odtwarzać drzewa genealogicznego swojej rodziny.

Jednego był teraz pewien, że nie może zostawić tej sprawy bez odpowiedzi. Nie daruję sukinsynowi, nie daruję – powtarzał jak mantrę.

Wbrew pozorom nie musiał szukać daleko. W domu starców położonym kilkadziesiąt kilometrów za Dusseldorfem ojciec dożywał swoich ostatnich dni. Przedstawił się jako syn, inaczej by go nie wpuszczono. Pielęgniarka ostrzegła, żeby nie rozmawiali długo. „Każde wzruszenie może go zabić – wie pan”, mówiła prowadząc go długimi białymi korytarzami do sali. „Przedwczoraj była taka piękna pogoda. Dzisiaj tylko wiatr i deszcz. Długo siedział na tarasie okryty kocem. Niestety stan jego zdrowia znacznie się pogorszył. Proszę uważać” – przestrzegała. W prawej kieszeni marynarki wymacał pistolet. „Wzruszenie, wzruszenie, co za piękne słowo, wzruszenie” – pomyślał.

W sali panował półmrok. W wazonie na stoliku stały świeże, polne kwiaty. Ojciec w niczym nie przypominał esesmana z tamtych zdjęć. Skurczył się jakby pod ciężarem aparatury medycznej, do której był podłączony.

Nie był pewien czy śpi. Podszedł dwa kroki w stronę łóżka. Na poręczy wisiała karta chorobowa. Tyle razy układał sobie w myślach przemówienie. Teraz zapomniał o wszystkim. Mężczyzna otworzył oczy. Podał mu zdjęcia.

– Wiedziałem, że kiedyś przyjdziesz. Tak się musiało stać. Wal śmiało …

Wyjął z kieszeni pistolet. Mierzył w głowę starca. Albo nie … Jednym szarpnięciem mógłby wyrwać końcówki rurek łączących ciało z aparaturą. Kątem oka zauważył poruszającą się pod kołdrą rękę ojca. Czyżby szukał pistoletu? A tyle razy powtarzał mi żebym trzymał ręce na kołdrze. Co za przedziwny pojedynek rewolwerowców, jak wtedy, gdy wspólnie oglądali westerny. Może ojciec blefuje – przemknęło mu przez myśl. Chociaż był przygotowany na moją wizytę.

– O jedno chciałbym się tylko zapytać. Jak mogłeś po tym, co się stało kochać się z innymi kobietami? Palcami o zapachu prochu gładzić ich piersi?

– Miłość, jak pisał Octavio Paz, miesza ziemię z niebem. Dzięki niej możemy choćby przez chwilę znaleźć się w wieczności. I tu i tam przekraczamy siebie. Docieramy do granicy, płynnej granicy między miłością a śmiercią.

W lustrze wiszącym na szafie zauważył, że mierząc z pistoletu do mężczyzny przybrał tę samą sylwetkę, jak jego ojciec na zdjęciu. Poczuł do siebie obrzydzenie.

– Byłeś panem życia i śmierci.

– Teraz ty nim jesteś. Izaak zabija ojca. Sam możesz to zrobić.

– Ty też – powiedział, spoglądając na plątaninę przewodów odchodzących od klatki piersiowej i głowy mężczyzny.

Starzec ruchem głowy wskazał na szklankę wody stojącą na bocznym stoliku. Obok leżała biblia. Przez chwilę nie wiedział, o co chodzi mężczyźnie, co ma wybrać i podać: biblię czy szklankę wody? Tak, prawda, pielęgniarka wcześniej wspominała, że był pastorem. Nie poszedł w ślady ojca, był zaledwie skromnym stolarzem. Mógłby zrobić dla niego trumnę lub szubienicę. Nawet lepszą od tej, która stoi zrekonstruowana w obozie.

Schował broń. Podszedł do stolika. Gdy ponownie stanął naprzeciwko łóżka, trzymając w ręku szklankę wody, linia na monitorze z pulsującej zmieniła się w ciągłą. Była prosta jak obozowa szpicruta. Zabiło go wzruszenie.

Otworzył oczy … A teraz uśmiech i powiedz „ser”, jak na zdjęciu. Podszedł do łóżka. Odwinął róg kołdry. Pod ciepłą jeszcze ręką ojca nic nie znalazł. Ułożył ją na kołdrze wzdłuż ciała. Tak, jak to robią grzeczni chłopcy przed snem.